piątek, 7 lutego 2014

Rozdział 2

Kolejna noc nieprzespana. Budzik wskazywał 4:50, a moje oczy odmawiały posłuszeństwa. Rzucałam się z boku na bok, aż wreszcie się poddałam. Nie wiedziałam kompletnie co robić, wszyscy śpią. Wpadł mi do głowy pewien pomysł. Ubrałam więc to:
Dla Justysi żeby pamiętała, że świat bez bajek to świat bez marzeń <3
włosy upięłam w koka i wyszłam cichutko z domu. Jakimś cudem dotarłam na plażę. Odłożyłam moją granatową bandamkę, ściągnęłam buty, by zanurzyć nogi w orzeźwiającym morzu. Widok był piękny. Właśnie teraz wschodziło słońce. Z uśmiechem przyglądałam się temu zjawisku. Dortmund ma wszystko, co człowiekowi do szczęścia potrzebne. Tylko nie mi. W Polsce jest mój dom, rodzina, przyjaciele. Ja tutaj nie pasuję. Siadłam na piasku i zaczęłam marzyć, a raczej wspominać wszystkie chwile, które na dobre utkwiły w mojej pamięci. Moją uwagę przykuł pewien chłopak, na pozór lat 20. Miał bardzo znajomą twarz. Uważnie przyglądałam się jego twarzy. Wyglądała na taką zamyśloną, a zarazem prawie szczęśliwą. Od zawsze ciekawiło mnie co ludzie myślą, gdy tak wpatrują się w jeden punkt. Czy każdy jest inny, niepowtarzalny? A może jednak ich coś łączy? Wstałam, wzięłam buty do ręki i pospacerowałam przez chwilę, a następnie wzięłam z domu deskorolkę i pobiegłam pojeździć koło Iduny. Zawsze mnie to odprężało i pobudzało do życia. To było moją jedyną ucieczką, gdy kompletnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić, a moje cierpienia przekraczały granice wytrzymałości. Bezgranicznie oddałam się mojej pasji i nie zwracając uwagi na otoczenie jeździłam wykonując przy tym różne triki. Gdy wybiła 7:00 postanowiłam wrócić już do domu. Ciocia Niny zapewne już wstała, a nie chcę, by się martwiła moją nieobecnością.
Tak jak przypuszczałam, gdy przyszłam już krzątała się po kuchni nucąc jedną ze swoich ulubionych piosenek.
- Dzień dobry - przywitałam się.
- O cześć, czemu nie śpisz? - zdziwiła się.
- Nie mogłam zasnąć, byłam na plaży.
- I jak wrażenia?
- Tu jest pięknie. Może w czymś pani pomóc?
- Mogłabyś pójść po świeże pieczywo? Poradzisz sobie?
- Oczywiście - uśmiechnęłam się i wyszłam.
Gdy wracałam się ze sklepu zaczepił mnie mężczyzna. Ten sam, co spacerował wtedy po plaży.
- Ty jesteś tą dziewczyną, która dzisiaj obserwowała wschód słońca? - spytał patrząc mi się w oczy.
- Tak, to ja. Ciebie też kojarzę - odparłam.
- Zostawiłaś chustkę - uśmiechnął się i wręczył mi zgubę.
- Dziękuję - odparłam.
- Jestem Marco - podał rękę.
- Marcelina - odwzajemniłam gest - Śpieszę się, przepraszam. Cześć.
- Pa.
Szybko ta znajomość się zakończyła. Cały dzień spędziłyśmy na plaży, a ja prawie ciągle myślałam o tym chłopaku. Co jest w nim takiego niezwykłego, że siedzi w mojej głowie?
- Ej, co jest?
- Mi? Nic, wszystko ok - odpowiedziałaś.
- Ściemniasz. No mów.
- Byłam rano na plaży, zapomniałam stamtąd bandamki, tej granatowej. Potem twoja ciocia wysłała mnie do sklepu i zaczepił mnie chłopak, który właśnie ją znalazł. Ma na imię Marco.
- I co w związku z tym? - spytała zdezorientowana.
- Nie mogę przestać o nim myśleć ... - przygryzłam dolną wargę i zapatrzyłam się w fale mórz.

~~ MARCO ~~

Dzień jak co dzień, a jednak taki niezwykły. Całą noc dręczyły mnie koszmary, więc z nudów postanowiłem wybrać się nad morze. Akurat trafiłem na wschód słońca. Była tam jeszcze dziewczyna, cicha, zamyślona... Ukradkiem spoglądałem na jej twarz okalającą przez lśniące włosy. Przez jakiś czas zamyśliłem się, a gdy się odwróciłem jej już nie było. Poszedłem w to miejsce, gdzie niedawno siedziała. Popatrzyłem w piach i uśmiechnąłem się lekko. W oczy rzucił mi się skrawek jakiegoś materiału. To była jej chustka. Nie wiedziałem, kiedy kolejny raz ją spotkam, ale miałem nadzieję że to niebawem nastąpi. Po krótkim namyśleniu uznałem, że odwiedzę Mario.
- Hej, stary - przywitał się - Co u Ciebie?
- No cześć. Świetnie, a tam?
- Ooo co ty taki szczęśliwy? Czyżbyś spotkał miłość swego życia? - kpił ze mnie kumpel.
- Weź się zamknij. Zawsze musi być jakiś powód?
- Dobra, już nic nie mówię.
Posiedzieliśmy tak z godzinę i wróciłem do siebie. Po drodze ujrzałem właśnie ją. Tą nieznajomą.
- Ty jesteś tą dziewczyną, która dzisiaj obserwowała wschód słońca? - spytałem, chociaż doskonale wiedziałem że to ona.
- Tak, to ja. Ciebie też kojarzę - odparła.
- Zostawiłaś chustkę - uśmiechnąłem się i wręczyłem jej bandamkę.
- Dziękuję - uśmiechnęła się.
- Jestem Marco - podałem rękę nie mogąc oderwać od niej wzroku.
- Marcelina - odwzajemniła gest - Śpieszę się, przepraszam. Cześć.
- Pa.
Liczyłem, że może się gdzieś przejdziemy, czy coś... A ona po prostu uciekła... Przez cały wieczór o niej myślałem. Reus, ty idioto! Przecież nawet nie wiesz kim ona jest. Przestań bujać w obłokach i zajmij się sobą! Jest przecież wiele dziewczyn dokoła, które mogą być twoje na zawołanie... Czemu akurat ona utkwiła w twojej głowie? Przecież praktycznie jest nikim...

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 1

Właśnie przeciskałyśmy się pomiędzy ludźmi, by jakoś dotrzeć do wyjścia. "Witamy w Dortmundzie" - pomyślałam i udałam się za przyjaciółką. Nie znałam tak dobrze tego miasta, w sumie wiedziałam tylko jak dojść na stadion. Kilka razy byłam tutaj na meczu z tatą. Teraz oddaliliśmy się od siebie. Pochłonęła go praca i chęć zdobycia czegoś więcej, szacunku u innych ludzi. Nie liczy się rodzina, dzieci. Nigdy się mną nie zainteresuje. Wystarczy głupie "Co u Ciebie?", "Jak w szkole?". Nic. Czasami nawet myślę, czemu on w ogóle godził się na bycie ojcem, skoro tak naprawdę nim nie jest?
- Ej, wszystko gra? - spytała mnie przyjaciółka.
- Jasne. Jak zamierzasz się stąd dostać do ciotki?
- Miała po nas przyjechać, ale widocznie musimy zamówić taksówkę. Nie odbiera.
- No to chodźmy.
Wcale nie uważałam nad tym co mówiła do mnie Nina przez całą drogę do domu. Myśli pozostały w Polsce.
- Witam dziewczynki! - przywitała nas miło gospodyni domu - Wchodźcie. Ty zapewne jesteś Marcelina?
- Miło mi panią poznać - podałam kulturalnie rękę.
- Oj tam, mów mi ciociu - uśmiechnęła się promiennie - Napijecie się czegoś?
- Herbatę poproszę - odpowiedziałam.
Ucięłyśmy sobie pogawędkę przy pysznych czekoladowych ciastkach. Ciocia Niny była naprawdę miłą kobietą. Aż się dziwię, że nie ma męża. A może ma tylko wyjechał? Nie śmie o to pytać. To jej prywatne sprawy. Nie będę dociekliwa.
- Zaprowadzę Was do góry i tam rozpakujecie swoje manatki - odparła.
- A będziemy mogły wyjść na miasto? - spytała przyjaciółka.
- Róbcie co Wam się podoba. Jesteście wolne!
- Dziękujemy.
Rozpakowałyśmy swoje walizki, co wcale krótko nam nie zeszło. Gdy wybiła 18:00 poszłam do łazienki, by ogarnąć moje puszyste włosy i nałożyć subtelny makijaż. Następnie ubrałam beżowe rurki, brązowe baleriny, białą bluzkę w granatowe paski z krótkim rękawkiem i na to sweterek ciemnego koloru. Byłyśmy już gotowe. Wstąpiłyśmy do galerii, ale nic ciekawego nie kupiłyśmy więc postanowiłyśmy wrócić do posiadłości.
- Może oglądniemy jakiś film? - poddałam pomysł.
- Czemu by nie? Romansidło?
- Czytasz mi w myślach - uśmiechnęłam i włączyłam "3 metry nad niebem". Ten film nigdy mi się nie znudzi. Resztę czasu aż do 24:00 spędziłyśmy na rozmowie o naszej przyszłości, o marzeniach. Nina już zasnęła, nie za dobrze zniosła podróż. Ja zaś położyłam się na łóżku i wpatrując w sufit uśmiechałam się na myśl o moich zeszłorocznych marzeniach. Tak bardzo chciałam spotkać Marco, a teraz? Jest mi to obojętne, mimo iż mam takie możliwości. Ludzie się zmieniają. Patrząc przez okno na oświecone ulice myślałam nad moim życiem. Przecież nic mi do szczęścia nie potrzeba. Mam rodzinę, wspaniałą przyjaciółkę, a jednak to nie daje mi pełnej radości. Czegoś mi brakuje, jakiegoś sentymentu, który wypełniłby pustkę w moim scenariuszu życiowym...Nie wiem, co to jest. Ale to na pewno coś ważnego, coś co jest fundamentem szczęścia. Zaufanie, szacunek, szczerość ... miłość?